poniedziałek, 23 marca 2015

Zamknięte drzwi (The Door) 2012 reż. István Szabó

   Moją przygodę z filmem węgierskim zaczynałem właśnie od Istvána Szabó, więc bardzo chętnie odpaliłem sobie jego nowy film (z 2012, ale wciąż najnowszy), by porównać choćby z trylogią środkowoeuropejską, czy też Kroplą Słońca. Żeby było ciekawiej, nie wiedziałem o czym będą Zamknięte drzwi, co prawda kiedyś o nich czytałem, ale to było dawno i tym samym odpalałem w ciemno.

István Szabó film

   Z początku zachwyciły mnie ładne zdjęcia i oświetlenie, widać że ktoś tu się postarał, a nie odstawił kolejną chałturę. Aczkolwiek zaraz też pojawił się jakiś zgrzyt, ciężki do uchwycenia, ale zgrzyt. Najzwyczajniej w świecie zaleciało mi kiczem, tak jakby internetowy specjalista od głupkowatych obrazków z pseudointelektualnymi tekstami dostał nagle sprzęt filmowy i potrzebną wiedzę, ale dalej zachował swoje miałkie poczucie estetyki.

   No nieważne, zdjęcia to tylko czubek góry lodowej, bo zaraz dochodzi muzyka. Taki jakiś klasyczny kawałek w barakowym stylu, przewija się w zasadzie co parę minut i jest pieruńsko irytujący, przy czym w ogóle niepotrzebny. Tak jak ze zdjęciami - przekombinowali, miał być dodatkowy ozdobnik, a wyszedł zgrzyt.

   Dwa minusy z początku to raczej kiepska zapowiedź reszty filmu, ale pozostawałem dobrej myśli, bo oto fabuła zaczęła się rozkręcać. No i rozkręciła się, jak maszynka do mięsa... Widać że pomysł był nawet ciekawy, ale wyszedł z tego jakiś banał, który pozwolę sobie streścić: Węgry, lata 60', bogate małżeństwo szuka sobie służącej. Zatrudniają starszą Emerence. Okazuje sie ona być pracowitą i solidną osobą, ale przy tym dość antypatyczną i wredną. Mimo to zaprzyjaźnia się powoli ze swoją pracodawczynią Magdą. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie problemy emocjonalne służącej, która ma za sobą traumatyczne wspomnienia z przeszłości przez co czasem okazuje się wybuchowa i nieobliczalna. Dodatkowo skrywa w swim domu jakąś tajmenicę - nikt, nigdy nie przekroczył progu jej drzwi. Ale z drugiej strony na osłodę, Emerence przywiązuje się do swoich pracodawców i zaczyna im okazywać dowody swojej sympatii, jednocześnie starając się to kamuflować.

helen mirren the door

   No i tak to wygląda, jedne wielkie podchody dwóch rozkapryszonych dziewuch. Niestety dla mnie nie jest to materiał na dobry film, co najwyżej typowy zabijacz czasu, dla kur domowych. W tym przypadku na domiar złego dość kaleki. Obie główne bohaterki robią sobie na złość, obrażają się, strzelają fochy, brakuje tylko by któraś zaczęła tupać nóżkami ze złości (choć prawdę powiedziawszy lepsze cyrki odstawiają). Ja nie byłem w stanie potraktować tej błazenady poważnie, a szkoda, bo Szabó przy okajzi historii Emerence przypomina o pewnych trudnych faktach z historii Węgier (strzałokrzyżowcy, ustawy antyżydowskie).

   Jeśli ktoś jest mniej wyczulony na kicz to być może ruszy go ten film, ja niestety nie mogłem się powstrzymać od śmiechu w najbardziej dramatycznych momentach patrząc na ludzką tragedię. Kolejny dowód na to jak wiele można spieprzyć oprawą wizualną i grą aktorską. A przy okazji i tych dramatycznych wydarzeń było za dużo, tak że w którymś momencie przestały na mnie robić wrażenie, bo aż nie chciało mi się wierzyć, że oto mam przed oczami najbardziej pechową kobietę jaka chodziła po kuli ziemskiej. No i puenta, po takim nawarstwieniu tajemnic spodziewałem się za zamkniętymi drzwiami czegoś na miarę Sinobrodego, a dostałem... kolejną porcję śmiechu.

   Podsumowując, z ciężkim sercem, ale muszę to powiedzieć: Zamknięte drzwi wyglądają na adaptacje taniego babskiego czytadła. Nie wnikam czy zbieżność nazwisk między reżyserem, a autorką powieści, na której podstawie to nakręcono jest przypadkowa czy nie, to bez znaczenia. Szkoda mi tylko, że facet, który ma za sobą Mefista po latach zrobił takiego knota.

helen mirren zamknięte drzwi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz